Tym razem krótka historia, o której wspominałem we wcześniejszym wpisie — rozkleił mi się klocek hamulcowy.
Historyjka zaczyna się tak: jadę sobie tempem spacerowym boczną drogą za żonką i nagle podczas hamowania czuję, że przednia tarczówka dziwnie działa. Skok klamki hamulcowej zmniejszył się znacznie i modulacja jakby gorsza, ale działa nadal. Przyglądam się zaciskowi hamulca i nie widzę żadnych oznak awarii. Podejmuję decyzję, że przejadę jeszcze kawałek, może to jakiś paproch się zaplątał i się zetrze lub wypadnie, albo obie te rzeczy jednocześnie.
Dojeżdżamy do drogi głównej — kolejne hamowanie — odpuszczenie klamki — brzdęk — paproch wypadł — sukces! — hamowa… nie! — nie hamuje! Klamka wpada! Panika! Na szczęście tylny hamulec w pełni sprawny. Zatrzymujemy się.
Szybkie oględziny: klocki hamulcowe na miejscu (znaczy się, ich metalowe języczki sterczą, jak sterczały), zacisk siedzi pewnie na widelcu, klamka wpada (w mechaniku, na nierozgrzanych tarczach); no to o co chodzi? Spoglądam w płaszczyźnie tarczy na szczelinę zacisku i nie widzę prawej okładziny ciernej. Serio?!
Spiekaną okładzinę klocka hamulcowego znalazłem kilka metrów wcześniej, mniej więcej w miejscu, w którym usłyszałem brzdęknięcie. I wtedy przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Co by było, gdyby stało się to przy większej prędkości i nie zdążyłbym wyhamować? Co by się stało, gdyby okładzina zablokowała przedni hamulec tarczowy, a ja na głównej drodze, w intensywnym o tej porze ruchu ulicznym, zaliczyłbym lot nad kierownicą (OTB)? Seria katastroficznych myśli kłębiła mi się pod czupryną przez całą drogę do domu. Tempo jazdy było bardziej niż rekreacyjne.
Analiza przypadku
Na powierzchni natarcia (stosując analogię do noża tokarskiego) okładziny ciernej nie widać żadnych uszkodzeń. Na powierzchni przyłożenia (powierzchni roboczej okładziny) widoczne są głębsze, koncentryczne rysy, zgodne z przebiegiem tarczy (co jest całkowicie normalne), oraz płytsze, zbiegające się w kierunku jednego z rogów (przedniego, dolnego), co oznacza, że okładzina, zanim wypadła z zacisku, wykonywała ruch wokół tego narożnika.
Na narożniku oraz powierzchni równoległej do powierzchni natarcia przy nim widoczne są liczne wyszczerbienia, co świadczy o katastrofalnych, niszczących naprężeniach, powstałych w wyniku zaparcia się okładziny o wewnętrzną powierzchnię oporową zacisku.
Okładzina cierna nie jest jednorodna — od strony tarczy jest gładka, od strony płytki nośnej zaś ma 7 wypustek, które podczas normalnej eksploatacji znajdują się w odpowiednich otworach w płytce. Tuż po rozspojeniu się klocka okładzina cierna przemieściła się względem płytki nośnej, wypustki zaparły się o jej powierzchnię, prowadząc do “pogrubienia” klocka hamulcowego, co musiało skutkować odczuwalnym zwiększeniem “twardości” hamulca.
Wnioski
Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ten klocek hamulcowy się rozpadł. Jedyne co mi przychodzi do głowy to wada materiałowa, ponieważ ani nie jestem specjalnie ciężki, ani nie mam gdzie tych klocków przegrzać na długich zjazdach (teren w miarę płaski). Poza tym to były prawie “nówki sztuki”, świeżo po względnym dotarciu. Nawet okładzin specjalnie nie ubyło.
Już więcej tego typu klocków metalicznych nie kupię, tym bardziej że hamowały słabo w stosunku do nowych, półmetalicznych. Poza tym praca klocków metalicznych była bardzo głośna i zdarzało im się zajazgotać.
Jak sądzicie, jest sens wysyłać ten klocek do producenta, żeby miał szansę przeprowadzenia dokładniejszych badań?